Strona główna | Mapa serwisu | English version  
Dam 300 owiec i 1000USD...
KREATYWKA > Dam 300 owiec i 1000USD...
Na granicy marzeń  i rzeczywistości...
 

 (3 sierpnia 2005) Dam 300 owiec 1000 USD i 2 osły..., czyli przygoda u Tani


Ranek przywitał nas mżawką. Góry pokrywa różowo-błękitna mgła, a w głowie tysiące myśli  co przyniesie nowy dzień. Wywlekam się z mokrego namiotu i zabieram się za śniadanie. Leniwie pakujemy manatki i wychodzimy na trasę. W drogę, ale nie po drodze, ponieważ raz jest, innym razem jej nie ma, a jeszcze innym razem zbaczamy z niej przechodząc na przełaj. Wędrujemy przez niesamowitą dolinę. Meandrująca rzeka swoimi wygibasami zachęca do wędrówki. Z zadumy z wolna wyciąga mnie głos dobiegający do moich uszu. Po prawej stronie widzę kilka postaci i furę owiec. Początkowo zastanawiamy się czy mamy czas, aby się zatrzymać - w końcu idziemy dopiero godzinę. Jednak atrakcyjność tego miejsca bierze górę. Poznajemy Tanie i kilku pasterzy, którzy zapraszają nas na kozie zsiadłe mleko (ajran). Ludzie tutaj są bardzo mili częstują nas jedzeniem i proponują nocleg. Tania mówi, że niedaleko stąd jest źródło wody mineralnej, gdzie możemy napełnić butelki. Wojtek decyduje się na krótką wycieczkę krajoznawczą, a reszta wchodzi do małego ledwo stojącego baraczku. Chłopaki ćwiczą swój rosyjski i próbują się dogadać z jednym wędrowcem, który trafił tu w analogiczny do naszego sposób. Barak zadziwia swoim wyglądem wewnętrznym. Można tu znaleźć kozie rogi, mały piecyk i ręcznie robione taborety. Właściwie wszystko, co tutaj się znajduje jest ręcznie robione - wielkie łoże zajmujące 3 baraku, stolik. Jeden z pasterzy rzuca na stół wnętrzności owcy, widać, że świeże, bo jeszcze parują, a drugi zaczyna je skrobać. Cała sytuacja jest dość niecodziennym widokiem. Starszy mężczyzna z lekką łysinką na głowie, dość postawnej postury ni stąd ni zowąd pyta mnie czy nie zostanę jego żoną. Początkowo wszyscy traktują sytuacje z humorem, ja jednak odpowiadam, że nie za bardzo mi to po drodze w końcu idziemy na Elbrus. Na to mężczyzna odparł, że będzie mnie codziennie wnosił na tą górę i będę żyła w dostatku. Mi jednak nie za bardzo odpowiada ta opcja, więc grzecznie dziękuję za dość szlachetny gest małżeństwa. Starszy mężczyzna nie daje jednak za wygraną i zwraca się do Krzysia (wygląda on na najstarszego z grupy, ponieważ Wojtka nie było) ile chce za tę kobietę. Chyba wszyscy zauważyli, że bierze on sobie to zbyt do serca jednak w ich kulturze kupowanie kobiet jest rzeczą normalną. Proponuje on 300 owiec, a następnie dorzuca 1000 USD i 2 osły. Krzysio zrozumiał sytuacje i próbuje delikatnie uświadomić mężczyźnie, że i tak mnie nie sprzeda. W między czasie wrócił Wojtek z wodą, niewtajemniczony w całą sytuacje żartobliwie odpowiada, że oczywiście mnie sprzeda i nie ma sprawy. Dużo czasu nie potrzebował by nawrócić się na dobrą drogę. Mężczyzna w każdej chwili był gotowy wypuścić nawet 400 owiec. Po przygodach ze sprzedażą ruszyliśmy w dalszą drogę planując wejście na przełęcz Kyrtykausz (3200 m.n.p.m.) i rozbić się na około 2800 m.n.p.m. A czas płynie nieubłaganie.
 
Kaukaz to niesamowita kraina. Jak to pisał Ryszard Kapuściński: "W tych górach mieszka sto narodów, które zawsze ze sobą prowadziły wojny. To zaułek zamknięty na cztery spusty, odcięty przez dwa morza (...), zabarykadowany przez niebotyczne pasmo gór. Kto tu dotrze? Kto odważy się wejść w głąb?". Głębi Kaukazu nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć i poczuć.
 
Po kilku godzinach wędrówki robimy sobie przerwę w dolinie Kyrtyki na czekoladkę firmy Fazer (już trzeci dzień jemy czekoladę mleczną i z orzechami, ale zawsze to nasza polska prawdziwa czekolada). Z daleka nadjeżdża ktoś na koniu, mówi coś do mnie jednak nie wiele rozumiem, gdyż nie dane mi było władać dobrze rosyjskim językiem. Na naszej drodze stoi pasterz i zaprasza nas do swojej chaty, która jest tutaj niedaleko - na ser, chleb, co tylko zechcemy. To niesamowite, że ludzie tak ubodzy są równocześnie tak bogaci. Są w stanie oddać wszystko by pomóc drugiej osobie, mimo, że mają tak mało. Z bólem serca musimy odmówić, gdyż czas nas nagli, ale obiecujemy, że w drodze powrotnej na pewno zawitamy. Pasterz usłyszawszy, że jesteśmy z Polski pyta się czy nie kupimy mu piłkarzyków (miał na myśli taki duży stół z piłkarzykami, gdzie dwóch graczy kieruje drużynami) i ile taka gra kosztuje. Zaskoczeni zupełnie odpowiadamy, że około 150 USD, na co pasterz wyjmuje pieniążki z portfela. Wojtek tłumaczy mu, że nie chce pieniędzy, a jak będzie jechał za rok postara się o piłkarzyki, jednak dowiezie je jedynie do Mineralnych Wód. Powód: do pasterzy jest dwa dni drogi na piechotę. Uszczęśliwiony człowiek odjechał a my podążyliśmy wzdłuż potoczku lodowcowego. Pomału odczuwamy wysokość w postaci zadyszki, głównie Piotr i ja toczymy się gdzieś z tyłu małymi kroczkami. Wchodzimy w chmurę i widoczność staje się coraz mniejsza. Ledwo widzimy pozostałą część grupy. W końcu widzę tylko parę metrów przed sobą. Jest to dość niebezpieczne, ponieważ idziemy po skałach. Dobre anioły jednak czuwają nad nami i już po chwili znajdujemy się na przełęczy Kyrtykausz 3232 m.n.p.m. Jest zimno, a na dodatek zaczyna padać. Pstrykamy kilka fotek, pijemy herbatę i ubieramy ciepłe ciuchy. Teraz pada już bardzo mocno. Czym prędzej schodzimy w dół po lewej stronie widzimy śnieg. Można powiedzieć, że zbiegamy, bo tempo mamy naprawdę zaskakujące. Postanawiamy rozbić się na pobliskiej polanie. Na szczęście deszcz pomału ustępuje, rozstawiamy namioty w dość niesprzyjających warunkach. Przemokliśmy do suchej nitki. Pyszna kolacja wynagradza wszystkie trudy dnia. Zasypiam od razu.

 

Jesteśmy najlepsi ! No ba ! Jak nie my to kto ?